Matka Boża Płacząca
La Salette: 1846 r.
Jest rok 1846. Francja przechodzi poważny kryzys, epokę fermentu i zmian społecznych. Kraj przeżywa najpierw Wielką Rewolucję, potem czasy napoleońskie, wreszcie lata nędzy. Powstają nowe idee połączone z racjonalizmem i krytyką religii i Kościoła. Nawet najzdrowsze zdawałoby się środowiska – wsie – tracą swą tożsamość i wyrzekają się swych tradycji. W Corps ludzie żyją tak, jakby Boga nie było.
Tam właśnie mieszkała Melania Mathieu. W 1846 r. miała czternaście lat. Tam żył też jedenastoletni Maksymin Giraud. Choć oboje mieszkali w tej samej parafii, La Salette, pierwszy raz spotkali się dopiero na dwa dni przed objawieniem się Matki Najświętszej. Nic dziwnego, byli tak różni, że nawet gdyby się gdzieś zobaczyli, nie zauważyliby swej obecności. Melania już jako maleńka dziewczynka musiała żebrać na ulicy, a potem imać się wszelkich zajęć, których była już w stanie się podjąć. Teraz została zatrudniona jako pasterka w Ablandins; codziennie prowadziła swe małe stado na pastwisko położone na niebotycznych alpejskich zboczach. Była cicha, zamknięta w sobie, zmęczona życiem. Maksymin był jej przeciwieństwem. Równie biedny jak ona, uciekł przed nędzą we włóczęgę i zabawę. Z polecenia ojca przyjął na tydzień pracę w zastępstwie chorego pasterza.
Dzieci łączyła jedna wspólna cecha: nie mieli wiele wspólnego z Bogiem i Kościołem.
Smutne, ubogie życie było swoistym prologiem do nadprzyrodzonych wydarzeń, jakie miały niebawem nastąpić. Przyjrzyjmy się mu bliżej, korzystając z fragmentów wypowiedzi samej Melanii, wizjonerki z La Salette.
– Ile razy chodziłaś na łąkę na tę górę?
– Każda wioska ma swoją górę; ja zawsze chodziłam na tę górę, poniżej Les Baisses.
– Nie było tam nikogo innego z wami?
– Była jedna dziewczynka stąd, z Corps, Rosette, zwana la Minouna, i dwóch małych chłopców z La Salette, ale z innej wioski; byli z nami, lecz ich krowy nie pasły się z naszymi. One były niżej, a my na górze.
– W którym miejscu paśliście tamtego dnia?
– Paśliśmy na naszych łąkach, a potem, w południe, popędziliśmy krowy poniżej, do wodopoju, ku wąwozowi. Potem wyprowadziliśmy je z wąwozu.
– I co robiliście?
– Jedliśmy podwieczorek.
– A co mieliście do jedzenia?
– Chleb i kawałek podeschniętego sera. Rozmawialiśmy i powoli jedliśmy. Kiedy zjedliśmy, inne dzieci przyszły do nas na górę, żeby się napić. Na chwilę się przysiadły, a potem zeszły do swoich krów.
– A wy?
– Opuściliśmy źródełko, przeszliśmy przez strumyk i położyliśmy nasze torby na kamieniach. Zasnęliśmy w pobliżu, tam gdzie nie było kamieni.
Wzruszający jest ten prosty opis dziecięcej pracy. Małe dzieci, wynajęte przez rodziców na służbę ludziom zaledwie trochę mniej ubogim, muszą wieść samodzielne, niemal dorosłe życie. Nie mają czasu na naukę czy zabawę. Wstają o świcie, idą w góry, gdzie pilnują kilku krów, wystawione na każdą pogodę, bez schronienia przed wiatrem, deszczem i słońcem. Na dźwięk dzwonu wracają do wioski, gdzie czeka na nich gorąca zupa i wiązka słomy. Samotność, wyobcowanie, brak przestrzeni dla uczuć i marzeń. Bieda i szybko wypalone dzieciństwo, młodość, życie krótkie, jałowe, pozbawione jakiegokolwiek celu…
I nagle – zjawia się Maryja.
Objawienie się Płaczącej Pani
Była sobota, gdy o brzasku wyruszyli razem w góry. Melania nie była z tego zadowolona. Jej towarzysz gadał bez przerwy, bez ładu i składu, ona zaś pragnęła ciszy. Ta zapanowała dopiero w południe, kiedy dzwony bijące na Anioł Pański oznajmiły dzieciom, iż nadszedł czas posiłku. Możemy zaryzykować twierdzenie, że w tym momencie zakradła się do nich nadprzyrodzoność. Oto, zjadłszy chleb i ser, dzieci poczuły dziwne znużenie, położyły się na trawie i zasnęły. Kiedy po niemal dwóch godzinach Melania zbudziła się, przerażona zaczęła z Maksyminem szukać stada. Wkrótce zobaczyli, że zwierzęta znajdują się nieco dalej i spokojnie się pasą.
Melania wróciła do wąwozu, by zabrać stamtąd torby i resztę jedzenia. Nagle stanęła jak rażona piorunem. Zdołała tylko zawołać Maksymina i po chwili oboje przypatrywali się niezwykłemu zjawisku. Niedaleko, w suchym korycie rzeki, jaśniała świetlista kula. Jej blask stawał się coraz wspanialszy, aż w pewnym momencie kula otworzyła się jak olbrzymia muszla i dzieci ujrzały w niej jakąś kobiecą postać, która siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach i płakała. Gdy się podniosła, skrzyżowała dłonie na piersiach. Była niezwykle piękna. Na głowie miała czepek, a na nim świetlistą koronę. Z białej sukni wytryskały promienie światła, na szyi wisiał łańcuszek ze złotym krucyfiksem – na jednym jego ramieniu wisiał młotek, na drugim obcęgi. Całą postać otaczała aureola.
Płacząca Pani zaczęła mówić:
„Chodźcie do mnie, moje dzieci. Nie bójcie się. Przyszłam, żeby powiedzieć wam o sprawach najwyższej wagi”.
Melania i Maksymin wspominają:
„Jak tylko powiedziała nam, abyśmy się zbliżyli, natychmiast zeszliśmy, przeszliśmy przez strumyk… Prawie się dotykaliśmy, byliśmy bardzo blisko…”
I Najświętsza Maryja Panna zaczęła mówić o swej miłości, o ludzkich grzechach, gniewie Boga, o karze czekającej grzeszników.
„Jeżeli lud mój mnie nie posłucha, będę musiała puścić ramię mego Syna. Jest ono tak ciężkie, tak mnie przygniata, że nie jestem w stanie dalej go powstrzymywać. Od jak dawna już cierpię za was!”
Maryja mówiła po francusku, ale szybko ujrzała zmieszanie Melanii, która niewiele rozumiała, znała bowiem tylko miejscową gwarę. Uśmiechnęła się lekko: „O, widzę, że nie rozumiecie francuskiego, moje dzieci”. Odtąd posługiwała się już lokalną mową. Mówiła:
„Jeżeli mój Syn ma was nie odrzucić, muszę Go o to nieustannie błagać. Wy jednak nie zwracacie na to najmniejszej uwagi. Bez względu na to, jak wiele będziecie się modlić w przyszłości, bez względu na to, jak dobrze będziecie postępować, nigdy nie będziecie w stanie odwdzięczyć mi się za to, co dla was wycierpiałam.”
Oto wytyczne dla naszej maryjności. Nigdy dość modlitwy, nigdy dość wynagrodzenia, ofiary i miłości. Nigdy najmniejszej nawet myśli o swoich zasługach, dobru czy świętości. Bowiem przenigdy nie będziemy w stanie odwdzięczyć się Maryi za Jej miłość i cierpienie.
Bluźnierstwa i profanowanie niedzieli
Teraz Najświętsza Maryja Panna wypowiada słowa, które miały wywołać burzę wśród teologów. Maryja przypisuje sobie to, co jest atrybutem Stwórcy! Mówi:
„Wyznaczyłam wam sześć dni na pracę, siódmy dzień zatrzymałam dla siebie. Lecz nikt mi go nie poświęca. To właśnie dlatego ciężar ręki mego Syna tak mnie przygniata.”
Matka Najświętsza podkreśla jeszcze jeden grzech: „Woźnice, ilekroć zaczynają przeklinać, używają przy tym Jego imienia. Te dwie rzeczy czynią ramię mego Syna tak ciężkim”. A ponieważ Maryja nie ma już sił dalej powstrzymywać kary Bożej, ludzi czeka klęska głodu:
„Jeżeli żniwa będą nieudane, będzie to wasza własna wina. Ostrzegałam was w ubiegłym roku przez kartofle. Nie zwróciliście na to żadnej uwagi. Wręcz przeciwnie, kiedy zobaczyliście, że kartofle zgniły, przeklinaliście imieniem mego Syna. Będą one dalej gniły i do Bożego Narodzenia nie będzie już ani jednego.”
To ciekawa uwaga, której nie wolno nam przeoczyć i to z dwóch powodów. Zwróćmy najpierw uwagę na temat podjęty przez Matkę Bożą. Rozmawia Ona nie o życiu duchowym, nie o cnotach i łaskach, nie o niebie i życiu wiecznym, ale o… ziemniakach! Oburzało to wielu współczesnych objawieniu w La Salette. Niejaki Napoleon Roussel pisał:
„Maryja w La Salette głosi: «Zabraknie ziemniaków!…». Czy dobrze słyszałem? Maryja, która dawniej wysławiała świętość, wielkość i miłosierdzie Boga [w Magnificat], teraz nam mówi o ziemniakach? I to ma być ta sama kobieta? Po spędzeniu dwóch tysięcy lat w raju, otoczona miłością Bożą, w ekstazie adoracji, zeszłaby z promienistego nieba, aby rozmawiać z nami o ziemniakach?”
Tymczasem nas nie powinno to dziwić. Przecież Maryja sama żyła w ubóstwie i bywało, że cierpiała niedostatek; Ona dobrze rozumie, że głód i cierpienie wcale nie muszą zbliżać nas do Boga. Bywa, że przed nim zamykają. Co więcej, czy wolno nam dokonywać ostrego podziału na to, co naturalne i nadprzyrodzone, na doczesność i wieczność, na to, co „godne Boga” i co „niegodne”? Nie czas tu na teologiczne wywody, odwołajmy się tylko do nauki ostatniego Soboru, który stwierdził, że rzeczywistość ziemska jest przeniknięta nadprzyrodzonością, a próba oddzielenia tej ostatniej jest z gruntu skazana na klęskę.
A drugi powód? Z pewnością i w naszych czasach (nawet w naszym osobistym życiu) Bóg daje znaki, które powinniśmy umieć odczytać. W swej zewnętrznej szacie nie mają one charakteru nadprzyrodzonego, ale zostały nam dane przez samo niebo, by nas ostrzec. W La Salette w połowie XIX w. takim znakiem był nieurodzaj kartofli. (W 1846 r. choroba ziemniaka w samej Irlandii spowodowała śmierć kilkuset tysięcy ludzi i emigrację dwóch milionów jej mieszkańców do Ameryki.)
A w Europie, w Polsce, w naszych domach na początku XXI w. – jakie to znaki? Może susze i powodzie? Może AIDS, terroryzm, rozwiązłość moralna? Jedno jest pewne: znaki od Boga musimy odczytać, by uniknąć losu, który nam zagraża.
Wróćmy jednak do słów Matki Bożej:
„Jeżeli będziecie mieli zboże, to siew nie zda się na nic, bo robactwo zje wszystko, co zasiejecie, a jeżeli nawet coś urośnie, to przy młóceniu rozpadnie się w pył.
Nadchodzi wielki głód. Ale zanim się to stanie, dzieci do siedmiu lat chwycą drgawki i umrą w ramionach swych rodziców. Dorośli za swe grzechy zapłacą głodem. Winogrona zgniją i zepsują się orzechy.”
Maryja mówi te słowa, cały czas płacząc. Potem zdumiona Melania widzi, że wprawdzie usta Matki Bożej dalej się poruszają, ona jednak nic nie słyszy. Maksymin zaś kiwa głową i wyraźnie bierze sobie coś do serca. Po chwili Pani zwraca się do niej. Dziewczynka słyszy Ją znowu, lecz tym razem chłopiec nie słyszy ani słowa. Maryja powierza dzieciom swe tajemnice, których treści nigdy nie poznamy. Wprawdzie polecono dzieciom spisać otrzymane sekrety i przekazać je Ojcu Świętemu, ale papież Pius IX ich nie ujawnił. Te słowa Matki Najświętszej nie zostały skierowane do nas i nie nas dotyczą.
Następnie Matka Najświętsza wypowiedziała słowa wielkiej obietnicy: „Jeżeli ludzie się nawrócą, to skały zmienią się w sterty zboża i okaże się, że kartofle same się zasadziły”.
Ale nawrócenie oznacza nie tylko zmianę życia; to także oddanie się modlitwie. Bowiem Maryja po chwili milczenia zapytała: „Czy dobrze odmawiacie modlitwy, moje dzieci?”. Odpowiedź wizjonerów była przecząca – żadne z nich nie uczęszczało na lekcje katechizmu, ich domy były obojętne religijnie.
„Ach, moje dzieci – powiedziała Matka Boża – to bardzo ważne. Odmawiajcie je wieczorem i rano. Kiedy nie macie wiele czasu, odmawiajcie przynajmniej jedno Ojcze nasz i jedno Zdrowaś Maryjo. A kiedy możecie, odmawiajcie więcej.”
Maryja raz jeszcze zaczęła się skarżyć na postępowanie ludzi.
„Tylko kilka starszych kobiet chodzi w lecie na Mszę św. Wszyscy inni pracują we wszystkie niedziele przez całe lato. A w zimie, kiedy nie mają co robić, chodzą na Mszę św. tylko po to, by drwić sobie z religii. W czasie Wielkiego Postu tłoczą się w jatkach jak psy.”
Ukryta wszechobecność Maryi
Teraz nastąpił moment, który należy do ulubionych tematów rozważań świętych. Maryja zapytała: „Moje dzieci, czy widzieliście kiedyś zepsute zboże?”, na co Maksymin odpowiedział: „Nie, nigdy”. Wówczas usłyszał: „Ależ, moje dziecko, musiałeś je kiedyś widzieć… ”. I Matka Najświętsza opowiedziała szczegółowo o pewnym zdarzeniu, w którym uczestniczył tylko sam chłopiec i jego ojciec. Nie było przy tym nikogo innego! Skąd Maryja wiedziała to wszystko – pytał siebie zdumiony Maksymin? Tak, Matka Najświętsza tam była, jest bowiem wszechobecna, pozostaje zawsze blisko każdego ze swych dzieci.
Objawienie w La Salette dobiega końca. Matka Boża z powagą patrzy na dzieci i poleca im: „Moje dzieci, ogłoście to całemu memu ludowi”. Powoli odwraca się i zaczyna odpływać w głąb wąwozu. Zatrzymuje się, by nie odwracając się, powtórzyć: „Ogłoście to całemu memu ludowi”. Spogląda w kierunku nieba, a wtedy na Jej twarzy pojawia się radość. Już nie płacze. Patrzy z troską na świat, a potem ku Rzymowi. Otaczające Ją światło zaczyna być coraz bardziej oślepiające, a Jej postać powoli rozpływa się w powietrzu.
Dzieci długo wpatrywały się w tę niewidzialną bramę do nieba, za którą zniknęła Maryja. W końcu otrząsnęły się i, już mocno spóźnione, pognały stado w dół zbocza.
Dowód prawdziwości objawień – nawrócenia
W tym miejscu zaczyna się druga część objawień w La Salette. Tym razem niewidzialnych. Wydaje się, że właśnie to, co zaczęło się dziać po 17 września 1846 r., zadecydowało o uznaniu objawień w La Salette za prawdziwe. I nie chodzi tu wcale o cuda. Owszem, były one liczne, i to już w pierwszych dniach po objawieniach. Z miejsca, gdzie siedziała Matka Najświętsza, wytrysnęło źródło, a jego woda zaczęła uzdrawiać. Przykłady można by mnożyć. Nie one jednak stanowią o fenomenie La Salette. Objawienie Płaczącej Pani pociągnęło za sobą lawinowe nawrócenia. Były one widoczne już nazajutrz, w niedzielę, 18 września, kiedy po raz pierwszy od lat świątynia parafialna nie była pusta. Ludzie wzięli sobie do serca napomnienia Matki Bożej i sprawili, że nie spełniły się zapowiedzi Maryi. Znów Matka Najświętsza zdołała przebłagać swego Syna i uchronić swój lud od kary.
W pierwszą rocznicę objawień tam, gdzie ukazała się Płacząca Pani, zebrało się blisko siedemdziesiąt tysięcy ludzi! Nie żądnych cudów czy sensacji, lecz pragnących oddać cześć swej Matce, która roztacza nad nimi niewidoczną opiekę. Podobne tłumy podążają do La Salette po dziś dzień i doświadczają tam tego samego – matczynej miłości Maryi kochającej ludzi pomimo ich grzechów.
Objawienia w La Salette zostały oficjalnie uznane przez Kościół w 1851 r. Czytamy w dokumencie: „Pięć lat temu dowiedzieliśmy się o wydarzeniu zupełnie niezwykłym i na pierwszy rzut oka zupełnie niewiarygodnym… Była to sprawa nadzwyczajna – chodziło o ukazanie się Matki Bożej, którą dwoje pastuszków rzekomo widziało 19 września 1846 r. Powiedziała Ona im o złu zagrażającym Jej ludowi, szczególnie z powodu bluźnierstw i profanowania niedzieli”. List podpisany przez biskupa diecezji Grenoble stwierdza na koniec: „Wydajemy orzeczenie, że ukazanie się Matki Bożej dwojgu pasterzom 19 września 1846 r. na jednej z gór należących do łańcucha Alp, położonej w parafii La Salette, w dekanacie Corps, nosi wszelkie znamiona prawdziwości i wierni mają prawo uważać je za niewątpliwe i pewne. Tym samym, by wyrazić naszą wielką wdzięczność Bogu i chwalebnej Dziewicy Maryi, zatwierdzamy kult Matki Bożej z La Salette”.
Pozostaje zamknąć nasze rozważania pytaniem: Czy brak wiary, bezbożność, usuwanie Boga z życia codziennego były cechą jedynie tamtych miejsc i tamtych czasów? Jeśli nie, to orędzie z La Salette odwołuje się również do naszego „tu i teraz”, a przed nami stoi to samo zadanie, co przed mieszkańcami dekanatu Corps: odczytajmy znaki, jakie daje nam niebo, i nie dopuśćmy do spełnienia się warunkowej zapowiedzi, która mówi o czekającej nas karze Bożej.