Psałterzowa Madonna
Tuluza XII w.
Święty Dominik to postać niezwykła, otoczona aurą nadprzyrodzonych znaków i cudów. Już przed jego poczęciem matka widziała we śnie „psa z płonącą pochodnią w pysku, który wyszedł z jej łona i zapalił świat”. Potem na czole dziecka zobaczyła księżyc, chrzestna widziała tam gwiazdę. A wszystko dlatego, że Bóg zapragnął posłużyć się nim w tajemniczych planach swej opatrzności. Pewnego dnia na drodze jego życia stanęła Matka Najświętsza i wręczyła mu różaniec – skuteczne lekarstwo na choroby Kościoła i świata. Dlaczego właśnie jemu? Odpowiedź przynoszą nam zapiski św. Katarzyny Sieneńskiej, która z ust Ojca Niebieskiego usłyszała kiedyś słowa: „Dominik, ten mój adoptowany syn, w posłuszeństwie moim przykazaniom kształtował każdy swój czyn, od dzieciństwa po ostatni dzień życia. Nigdy nie okazał im nieposłuszeństwa”.
Na choroby zapadają nie tylko ludzie, ale i ludzkie społeczności. Zapaść na nią może nawet najdoskonalsza instytucja, nawet Kościół, którego żywotną cechą jest świętość. Choroba, która niszczy organizm Kościoła od wewnątrz, ma swoją nazwę – to herezja. Jest to błędna nauka w sprawach wiary, którą wyznają sami chrześcijanie. Choroba ta jest bardzo niebezpieczna, mając bowiem łatwy dostęp do wiernych, potrafi się szybko rozprzestrzeniać, zarażając kolejnych wyznawców Chrystusa i prowadząc do ogromnych spustoszeń w Kościele. Herezja katarów, która zakończyła się dzięki interwencji Matki Najświętszej, była bardzo niebezpieczna…
Kim byli katarzy? To heretycy z XII w., znani także jako albigensi, biorący swą nazwę od miasta w zachodniej Langwedocji. Herezja ta głosiła oczyszczenie obyczajów i reformę Kościoła, ale – jak podają stare dokumenty – „wyrywała z ziemi Kościoła zarówno rośliny ziemskie, jak i niebieskie”, to, co rzeczywiście wymagało oczyszczenia, i to, co było niezmiennym i boskim skarbcem chrześcijaństwa. Katarzy wskazywali palcem na małą brudną plamę na białym obrusie Kościoła i ogłaszali, że „obrus jest brudny” i cały należy oczyścić.
Czego uczyli? By odpowiedzieć na to pytanie, do naszych rozważań musimy wprowadzić odrobinę teologii. Bowiem herezja katarów to herezja teologiczna. Katarzy byli bardzo atrakcyjni dla wszystkich, którzy się z nimi spotkali. Byli ascetyczni, natchnieni, czyści i gorliwi. Za ich postawą moralną ukrywała się filozofia nasycona myślą Wschodu: utrzymywali oni, że znają prawdę o historii świata i że potrafią wyjaśnić, skąd wzięło się na świecie zło; więcej, znają sposób na wyrugowanie go z ludzkiego życia. Przyznajmy, ich wywody były bardzo logiczne. Twierdzili, że na początku czasów Bóg stworzył świat aniołów, a największym z nich był Lucyfer. Nie minęło jednak wiele czasu, gdy ten zbuntował się przeciw swemu Panu i w konsekwencji został razem ze swymi aniołami strącony z nieba…
GDYBY TAK POWRÓCIĆ NA MARYJNĄ ŚCIEŻKĘ
Do tego momentu możemy się zgadzać z ich poglądami, tak bowiem nauczało wielu świętych (choćby św. Maksymilian Kolbe), przekonanych nawet, że upadek nieposłusznych aniołów nastąpił po niezdaniu przez nich pewnego egzaminu. Jak Adam i Ewa zostali wystawieni w raju na próbę (zakaz spożywania z drzewa poznania dobra i zła), tak wcześniej duchy anielskie w niebie zostały wezwane do oddania hołdu wizji Niewiasty, która w centrum czasu miała stać się Matką wcielonego Boga, a po wejściu do nieba być ukoronowaną na królową wszystkich dzieł Bożych – nawet najwspanialszych, nieśmiertelnych aniołów. Zarówno ludzie, jak i aniołowie zostali poddani próbie pokory i… jej nie zdali. Różnica jest tylko taka, że nieposłuszni aniołowie popełnili grzech w pełni świadomy i dobrowolny, grzech, który można by nazwać grzechem przeciwko Duchowi Świętemu (stąd ich kara odrzucenia jest nieodwołalna), podczas gdy pierwsi rodzice ulegli kuszeniu „z zewnątrz”: Adam został namówiony przez Ewę, zaś Ewa przez szatana. Może dlatego ich grzech mógł zostać odkupiony i stać się – jak śpiewamy w Wielką Sobotę – „szczęśliwą winą”.
Lucyfer to „Niosący Jutrzenkę” – największy spośród aniołów. Nie dziwi, że nie chciał, by ktoś inny – i to tak niedoskonały, obciążony ciałem i śmiertelnością – nosił tytuł „Gwiazdy Zarannej” i był kimś bliższym Bogu niż on sam, wielki Arcyanioł! Gdy Maryja powie w swej godzinie próby: Fiat, „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego”, Lucyfer w swym czasie próby krzyknął: „Nie będę służył!”. Założyciel Niepokalanowa twierdzi, że ten okrzyk anioła-szatana dotyczył służenia Maryi…
NEGACJA CIAŁA
Katarzy to jednak nie święci mistycy, ale religijni pesymiści. Wybrali najprostsze, czarno-białe rozwiązania ludzkich problemów i znaleźli niezwykle atrakcyjną odpowiedź na najbardziej podstawowe pytania człowieka o pochodzenie zła czy o sens ludzkiego życia. Uważali, że kiedy Lucyfer został wygnany z niewidzialnych regionów, zaczął posługiwać się swoją mocą niezgodnie z wolą Stwórcy. Pragnąc być „jak Bóg”, stworzył widzialny świat, nad którym rozciągnął swą władzę. A więc to nie spod Bożej ręki wyszedł nasz świat! Nie jest on owocem słowa miłości Boga, ale szatańskiego przekleństwa!
Ta nauka to nic nowego: albigensi głosili doktrynę opartą na wczesnochrześcijańskiej herezji manicheizmu, uczącej, że istnieją dwie najwyższe istoty: Dobro i Zło; pierwsza stworzyła ducha, a druga – materię. Konsekwentnie negowali wszystko, co jest związane z materią: jedzenie, picie, prokreację, posiadanie dóbr ziemskich. Głosili skrajną ascezę, a nawet zachęcali do ostatecznego aktu porzucenia materii – do samobójstwa i pozbawiania życia najbliższych.
Myślenie katarów opierało się na przekonaniu, że ciało, materia, życie doczesne to ucieleśnienie zła. Ich fatalną pomyłką było to, iż nie potrafili odróżnić istoty od przypadłości. Materia doczesna nie jest zła, lecz skażona złem. By pozbyć się grzechu, wcale nie trzeba jej negować ani unicestwiać. Trzeba wyrugować z niej zło.
PRZEGRANA LOGIKI KOŚCIOŁA
Ta heretycka koncepcja świata byłaby co najwyżej ciekawym pomysłem na wyjaśnienie istnienia zła w świecie, gdyby nie fakt, że lawinowo zdobywała coraz to nowych fanatycznych zwolenników. W jaki sposób? Bo wychodziła naprzeciw ludzkiemu doświadczeniu: na świecie było tyle cierpienia i łez, tyle bólu i nieszczęść, a ludzie nie przestawali pytać „dlaczego?” i czekali, by ktoś udzielił im zrozumiałej odpowiedzi.
Zdawać się mogło, że Kościół daje ludziom jasną odpowiedź. Mówił o skazie spowodowanej przez grzech pierworodny i nieustannie wskazywał ludziom na krzyż jako drogę do uświęcenia codziennych cierpień. Przewodniczką przez świat cierpienia była dla ludzi Najświętsza Panienka, do której śpiewano pełną bólu antyfonę Salve Regina – najprawdopodobniej napisaną w świątyni maryjnej w Le Puy przez biskupa Adhémara de Monteil, ok. 1180 r. Ludzie wołali do Maryi, która była im słodyczą i pociechą: „Do Ciebie wzdychamy, jęcząc i płacząc na tym łez padole”. Wierzyli, że tuleni przez Matkę niebieską nauczą się tak żyć, by ich krzyż mógł zamienić się w zmartwychwstanie.
To dziwne, ale logika Kościoła okazała się mniej atrakcyjna niż herezja. Było tak przede wszystkim dlatego, że ci, którzy głosili Ewangelię, często negowali jej prawdę swoim życiem. Trudno zaakceptować krzyż, jeśli duchowni zdawali się myśleć bardziej o usunięciu krzyża ze swego życia niż o uczynieniu z niego mostu w wieczną szczęśliwość. Faktem pozostaje, że średniowieczna Europa nie potrafiła poradzić sobie z uproszczonymi hasłami zaproponowanymi przez katarów. Ratunkiem okazało się to, że w swej masowej pobożności pozostawała ona wspaniale maryjna… Ale o tym za kilka chwil.
Herezja rosła w siłę i zataczała coraz szersze kręgi. Niebawem sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli nie tylko władz kościelnych, ale i świeckich. Mówiono coraz głośniej, że istnieją już tylko dwie możliwości zakończenia konfliktu na linii katarzy – chrześcijanie: albo heretycy zdominują myślenie religijne w Europie i zniszczą jej kulturę chrześcijańską, albo zostaną nawróceni. To drugie wydawało się jednak mało prawdopodobne… Chyba że zdarzyłby się cud.
HEREZJA POTĘŻNIEJSZA NIŻ ŚWIĘCI
Herezja rzeczywiście okazała się niemożliwa do pokonania. Bezskutecznie walczyli z nią wysyłani do południowej Francji mnisi, wyśmiewani przez albigensów za swą otyłość i brak ascezy. Potem niepowodzeniem skończyła się również misja wielkiego św. Bernarda z Clairvaux. Nie pokonała jej nawet pierwsza zbrojna krucjata zwołana przez Kościół katolicki w 1181 r. Próżna okazała się misja papieskich legatów i kaznodziejów z 1206 r. Wysłannicy papieża spotkali się wówczas ze św. Dominikiem, który za chwilę stanie się bohaterem naszej opowieści. Święty uważał, że heretyków można pokonać tylko jedną bronią: nauczaniem prawdy Chrystusowej wspartej ascezą przewyższającą wyrzeczenia katarskie.
Ruszył do dzieła. I choć działał gorliwie przez wiele lat, wszystko, co robił, okazywało się zupełnie bezskuteczne. Na nic nie zdawały się płomienne kazania, próby indywidualnych rozmów, nieustanne wędrówki po skażonej błędem krainie. Nie odniosły spodziewanego skutku surowe posty i wyrzeczenia, biczowania i umartwienia. Wprawdzie katarzy je podziwiali, ale w praktykach świętego widzieli tylko potwierdzenie słuszności głoszonej przez nich nauki utożsamiającej zło z materią. Ogromny trud podejmowany przez św. Dominika wydawał się bezcelowy. Co zrobił wówczas święty?
POMOC Z NIEBA
Do czasów nam współczesnych dotrwały tylko opowieści odziane w szaty barwnych legend. Przytoczmy jedną z nich, tę, którą opowiadał św. Ludwik Grignon de Montfort:
„Święty Dominik, widząc, że ciężar grzechów uniemożliwia albigensom nawrócenie, odszedł w lasy w pobliżu Tuluzy, gdzie modlił się bez przerwy przez trzy dni i noce. W tym czasie nie czynił nic, jeno płakał i zadawał sobie surowe pokuty, by powstrzymać gniew Wszechmogącego Boga. Tak bardzo używał dyscypliny, że jego ciało było rozdarte na strzępy. W końcu stracił przytomność. Wówczas ukazała mu się Najświętsza Maryja Panna w towarzystwie trzech aniołów i powiedziała: «Drogi Dominiku, czy wiesz, jakiej broni chce użyć Błogosławiona Trójca, aby zmienić ten świat?».
«O moja Pani – odpowiedział św. Dominik – lepiej wiesz ode mnie, bo Ty zawsze byłaś obok Jezusa Chrystusa głównym narzędziem naszego zbawienia».
Wówczas Matka Najświętsza rzekła: «Chcę, abyś wiedział, że w tego rodzaju walce taranem pozostaje zawsze Psałterz Anielski, który jest kamieniem węgielnym Nowego Testamentu. Jeśli więc chcesz zdobyć te zatwardziałe dusze i pozyskać je dla Boga, głoś mój Psałterz»”. Dodajmy od razu, że wiemy z innego źródła, że Matka Najświętsza złożyła też szczególną obietnicę: „O cokolwiek poprosisz przez różaniec, wszystko to będzie ci udzielone”.
Nie była to pierwsza wizja Matki Najświętszej. Miał ich podobno wiele. Jest wśród nich i ta, w której Dominik ujrzał Matkę Bożą, jak spryskuje wodą święconą śpiących współbraci, oczyszczając ich serca z pokus i chroniąc przed niebezpieczeństwami. Do dziś, na pamiątkę tamtego świętego widzenia, podczas nocnych modlitw (lub tzw. komplety) dominikańscy przełożeni kropią wodą święconą członków swych wspólnot.
Ów Psałterz, o którym Maryja mówiła św. Dominikowi, to według tradycji właśnie różaniec: połączenie modlitwy ustnej (wypowiadania formuł modlitewnych) z medytacją nad tajemnicami zbawienia. Jego nazwa odwoływała się do liczby stu pięćdziesięciu psalmów, którym w Psałterzu Anielskim odpowiadało tyleż zdrowasiek. Matka Najświętsza zdawała się przypominać św. Dominikowi prawdę, którą znają także wszyscy święci duszpasterze: jest w człowieku taka struna, która gdy ją uderzyć, obudzi w nim to, co najpiękniejsze, i rozpali pragnienie świętości. Ta struna ma na imię „Maryja”. Jeśli Dominik odwoła się do imienia Maryi, nawróci tych, których nic nie jest w stanie nawrócić. W Nią bowiem wierzy nawet ten, który w nic nie wierzy – pisał Lechoń. Ona przybliża człowiekowi to, co wydaje się tak odległe: prawdę o Bogu, o życiu wiecznym, o zwycięstwie dobra. To dlatego biskup John Fulton Sheen, którego proces beatyfikacyjny jest w toku, nawracał komunistów, uderzając podczas dyskusji światopoglądowych pięścią w stół i wołając: „A teraz porozmawiajmy o Matce Bożej!”.
Tak właśnie uczynił św. Dominik. Uderzył pięścią w stół i zawołał: „A teraz porozmawiajmy o Matce Bożej!”.
Czy w ten sposób przywołał zagubionym heretykom na pamięć to, co jest fundamentem chrześcijaństwa: prawdę o Wcieleniu dokonanym za sprawą maryjnego „tak”? Czyż to, co stało się w Nazarecie, nie zadaje kłamu samej istocie herezji? W scenie Zwiastowania Bóg „przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem”. Materia nie może być utożsamiana ze złem, gdyby tak było Bóg nie mógłby uczynić ją częścią samego siebie.
A jeśli wywody teologiczne były dla tych ludzi za trudne, może wystarczyło powtarzanie słów Anioła? Słów mówiących o tym, że któraś z niewiast jest uznana przez niebo za błogosławioną, że wbrew naukom katarów człowiek może być święty!
A może św. Dominik posługiwał się obiema metodami?
Wróćmy do legend… Może udzielą nam odpowiedzi na nasze pytania.
Ludwik Grignon de Montfort pisze, że św. Dominik pojął prawdy ukazane mu w nadprzyrodzonym widzeniu. Powstał pocieszony i płonąc gorliwością nawrócenia mieszkańców tej okolicy, ruszył prosto do tuluskiej katedry. Jeszcze zanim zaczął działać, Maryja dała wszystkim znak, że to, co usłyszą, pochodzi z Jej nakazu. Gdy bowiem stanął na ambonie, rozpętała się przerażająca burza, „a grzmoty i błyskawice były tak wielkie, że wszystkich ogarnął lęk. Jeszcze większa trwoga ich ogarnęła, kiedy spojrzeli na obraz Najświętszej Maryi Panny umieszczony na naczelnym miejscu i zobaczyli, że Maryja trzykrotnie unosi ku niebu dłonie, by przyzywać Bożą pomstę, jeśli się nie nawrócą, aby naprawić swoje życie i szukać opieki u Świętej Bożej Rodzicielki”.
Gdy Dominik uczynił znak krzyża i zaczął nauczać, burza ucichła. Tak gorąco i przekonująco wyjaśniał znaczenie i wartość świętego różańca, że niemal wszyscy mieszkańcy Tuluzy przyjęli go i odrzucili fałszywe wierzenia. W krótkim czasie dało się zauważyć w mieście wiele zmian na lepsze. Ludzie zaczęli wieść chrześcijańskie życie i porzucili swoje poprzednie złe obyczaje”.
LEGENDA CZY FAKT?
Z pewnością ocieramy się o wielki świat średniowiecznych legend. Gdy jednak usuniemy z nich to, co jarmarczno-kolorowe, dotrzemy do podstawowych faktów, które leżały u źródeł przekazywanych przez lud opowiadań. Jakich?
Wiemy, że św. Dominik odszedł w lasy w pobliżu Tuluzy, by na modlitwie szukać rady i pociechy. Wiemy, że wówczas ukazała mu się Najświętsza Maryja Panna, która wskazała na różaniec jako narzędzie pokonania herezji. Nie był to chyba różaniec, jaki znamy obecnie; był to raczej jego zaczątek – łączenie prostych rozważań o podstawowych prawdach wiary z odmawianiem Pozdrowienia Anielskiego. W każdym razie, kiedy nasz święty na nowo podjął swą misję, jego przepowiadanie było zdumiewająco skuteczne. Mówi się, że „przez św. Dominika sama Matka Boża Różańcowa zgasiła ogień herezji deszczem łaski i przyprowadziła swój lud z powrotem w jasne słońce Bożego stworzenia, aby sławił Życie, wychwalał Istnienie i błogosławił ich Stwórcę”.
Nauczyciel Jana Pawła II, o. Garrigou-Lagrange, głosił:
„Święty Dominik, pod natchnieniem Maryi, zrozumiał, że aby nawrócić dusze prowadzone na zatracenie przez albigensów, fałszujących wszystkie tajemnice zbawienia, trzeba wyłożyć im te tajemnice w ich prawdziwej postaci, ale nie w abstrakcyjny sposób katechizmowy, lecz w konkretnej i żywej postaci, jak czyni to sama Ewangelia. Tylko tym sposobem wiara może znów stać się prawdziwie mocna i żywa, wnikająca do serc i realizowana w życiu; tylko wtedy można zachwycić się przyjętymi tajemnicami i przekazywać je innym. Mamy trzy wielkie misteria: wcielenie, odkupienie i życie wieczne. Św. Dominik, natchniony przez Najświętszą Maryję Pannę, głosił w heretyckich wioskach te tajemnice na sposób samej Ewangelii.”
I PYTANIE…
Na zakończenie możemy postawić sobie kilka pytań. Czy sposób nawrócenia katarów nie stanowi klucza do nawrócenia współczesnego świata? Czy odwołanie się do Matki Bożej nie mogłoby powtórzyć usłyszanej przed chwilą lekcji historii? Może trzeba, jak św. Dominik, powołać się na to, co w ludziach najgłębiej ukryte i co Bogu najmilsze: do macierzyńskiej obecności Maryi? Przypomnijmy raz jeszcze słowa cytowanego przed chwilą teologa:
„Tylko tym sposobem wiara może znów stać się prawdziwie mocna i żywa, wnikająca do serc i realizowana w życiu; tylko wtedy można zachwycić się przyjętymi tajemnicami i przekazywać je innym.”
Kto wie, może i my powinniśmy w ten sposób przeciwstawić się współczesnej „cywilizacji śmierci”?
źródło: Wincenty Łaszewski ŚWIAT MARYJNYCH OBJAWIEŃ 100 spotkań z nadprzyrodzonością Duchowy przewodnik po objawieniach Matki Bożej